Czasem jest potrzebny impuls
Było to gdzieś trzy lata po założeniu bloga. Studio Szarmant okazało się małym sukcesem, ale okupionym ciężką pracą dzień i noc. Prowadzenie bloga, dystrybucja tkanin garniturowych, tworzenie marki odzieżowej oraz sklepu internetowego – brakowało doby na to wszystko. W początkach działalności bardzo długo broniłem się przed delegowanie obowiązków i zatrudnianiem nowych członków zespołu. W efekcie przybrałem na wadze 10kg, a fizycznie czułem się najgorzej w życiu. Siedzący tryb życia, kiepska dieta, alkohol, mało snu to wszystko się temu przysłużyło.
W styczniu 2014 zostałem zaproszony na kurs lawinowy w Tatrach. Były to jeszcze pionierskie czasu w marketingu internetowym, kiedy zamiast terminu influencer używano określenia bloger. Zadzwoniła do mnie koleżanka odpowiedzialna za social media w dużej polskiej firmie ubezpieczeniowej. „Roman, pytałam się z 20 blogerów i nikt nie chce jechać. Może ty?” Nie zastanawiałem się ani chwili, mimo że tematyka była odległa od klasycznej mody. I tak wylądowałem w schronisku Murowaniec. Garnitury oczywiście zostały w szafie.
Na nartach, dzięki Tacie, jeździłem od dziecka, ale w wieku dorosłym marzyłem o nieco bardziej przygodowym podejściu do gór. Wcześniej jeździłem już trochę poza trasami i gdzieś obiło mi się o uszy hasło skitouring. W skrócie jest to rodzaj turystyki zimowej na nartach: podejście w górę na fokach przypiętych do nart, a następnie zjazd. Często w dzikim i niedostępnym z wyciągów terenie. Prawda, że brzmi dobrze?
Po kursie pożyczyłem po raz pierwszy narty skiturowe w Kuźnicach i zrobiłem pierwsze podejście na Kasprowy. Spodobało mi się, ale jeszcze nie byłem gotowy. Szukałem wytłumaczeń, że nie znam nikogo kto skituruje, że nie mam sprzętu i że nie mam górskiego doświadczenia. Łatwiej było nie zmieniać dotychczasowego schematu.
Rok później kupiłem pierwszy zestaw skiturowy, pojechałem do Austrii na kilka dni, trenowałem podejścia i zjazdy. Grupa nie chciała – musiałem samemu, ale robiłem to blisko tras i wyciągów. W skrócie podejścia wymagają dobrej kondycji, ale technicznie najczęściej nie są trudne. Na wiele przełęczy, a nawet szczytów w Tatrach i Alpach da się po prostu wejść na nartach. Zdecydowanie bardziej wymagający jest zjazd, ale tutaj oddało moje wieloletnie doświadczenie narciarskie.
Po powrocie dostałem kolejne zaproszenie do udziału w kilkudniowej skiturze w Tatrach. Tym razem na skiturowej grupie na FB szukano chętnego uczestnika wyrypy po Tatrach. Ktoś się wymiksował i szukana na cito zastępstwa. Pomyślałem, że raz kozie śmierć. Często zbyt długa deliberacja sprawia, że ostatecznie na coś o czym marzymy, a nie znamy nie decydujemy się.
Pojechałem i już nie chciałem wracać ;) Kondycyjnie odstawałem od grupy, co nieco skomplikowało plany, ale się nie poddałem i nie wróciłem po pierwszym dniu. A blisko byłem tej decyzji, jak po zjeździe z Kopy Kondrackiej szedłem do apteki po plastry na obtarcia od butów skiturowych mając jeszcze w perspektywie dojście do schroniska Ornak w Dolinie Kościeliskiej. Grupa przeszła tam Czerwonymi Wierchami – mi zarządzono zjazd z Kopy Kondrackiej i przejście doliną do schroniska.
Na następny dzień polecono mi wejście na Ornak i zjazd do Doliny Chochołowskiej. Grupa poszła na trudniejszą skiturę. Z duszą na ramieniu i z mapą, przy dobrej pogodzie i przy stabilnej pokrywie śnieżnej, poszedłem, wszedłem i zjechałem. Byłem pijany szczęściem, wolnością i przygodą. Zrobiłem to o czym w skrycie ducha zawsze marzyłem. To była moja wielka przygoda górska. Smak tych pierwszych podejść i zjazdów w Tatrach Zachodnich musiał być podobny do smaku odkrywania szczytów w Himalajach przez pierwszych odkrywców. Czułem się jak zdobywca gór - nie miało dla mnie żadnego znaczenia, że ktoś to już robił przede mną. W tym momencie byłem ja i nieznane mi góry oraz zjazdy w nietkniętym inną nartą śniegu. Po prostu bajka.
Skitury tak bardzo mi się spodobały, że używając pokerowej nomenklatury zrobiłem all-in. Zimą i wczesną wiosną kilka razy w miesiącu byłem w Tatrach na skiturach. Zawrat, Krzyżne, Liliowe, Świnicka, Karb – te tatrzańskie klasyki padły moim łupem jeszcze w pierwszym sezonie skiturów. Na koniec kolejnego, w kwietniu 2016, udało mi się zjechać z Rys – to taki chrzest dla narciarza wysokogórskiego. Długi i stromy żleb zwany Rysą to jest zjazd dla zaawansowanych. Dostarcza niesamowitych widoków i bardzo dużo emocji.
Kolejne sezony przyniosły nowe przygody skiturowe. Wyjazdy do Gruzji, Rumunii, Macedonii, Kosowa, Albanii, Austrii, Szwajcarii i Francji. Wielokrotne skiturowe przejścia Tatr, strome żleby, szerokie pola śnieżne, puch, firn, ale też bywały betony, lodoszrenie i kalafiory. W każdych warunkach trzeba umieć zjeżdżać. Nie tylko śnieg może być różny, ale i pogoda. Czasem rano masz słońce i niebieskie niebo, a w południe już mgły i porywisty wiatr. Zawsze trzeba zachować ostrożność.
W minionym sezonie zrobiłem alpejską sześciodniową turę Haute Route, czyli przejście na nartach z Chamonix do Zermatt. Idziesz na nartach z plecakiem, codziennie zmieniasz schroniska. Na koniec podjęliśmy próbę wejścia i zjazdu z Mont Blanc. Niestety na wysokości 4200 m musiałem się wycofać i zjechać do schroniska, bo dopadła mnie choroba wysokościowa. Skitury, a ogólnie góry uczą pokory. Nie zawsze się udaje. Może zawieść sprzęt, pogoda lub po prostu organizm.
Wielkimi krokami zbliża się kolejny sezon. Mam już pierwsze plany i z niecierpliwością wyczekuję większych opadów śniegu w Tatrach. Kondycyjnie jestem przygotowany, bo w zeszłym miesiącu ukończyłem połówkę Ironmana. O tym napiszę następnym razem. Latem też warto nie odpuszczać.
W firmie tez postanowiłem zrealizować swoje kolejne marzenie. Tak jak Studio Szarmant i później Zack Roman wzięło się z pasji do wełnianych tkanin i klasycznej elegancji, tak teraz pracuję nad kolekcją z pasji do gór. A co się stanie jak połączymy obie pasje?
Zobacz sam! http://bit.ly/ZackRomanSportswear